wtorek, 16 października 2012

wielkomiejska wygodnicka jedzie na WOODSTOCK


Byłam już dwa razy. Nie żałuję ani sekundy. Przeczytajcie całość mojej relacji. :)


Do wypchanej po brzegi torby (do teraz nie wiem czym), nie spakowałam ulubionych letnich butów na koturnach- mogłyby się nieodwracalnie zabrudzić. Specjalnie na ten wyjazd nabyłam jednak urocze tęczowe kalosze(i to dało mi przewagę nad innymi, gdy zaczęło padać!). Zapewne modne, aczkolwiek bardziej przekonała mnie inna ich cecha: PRAKTYCZNOŚĆ. Pogodzie nie ufam. Ostatecznie mój bagaż ważył 15kg, co stanowiło ok. 30% masy mojego wątłego ciała. Oczywistością było, że niesienie tak ogromnego ciężaru przez moją delikatną i kruchą osobę mogłoby się skończyć tragicznie. Jako kobieta świadoma swej wartości, mimo wszystko samodzielna, a przede wszystkim ZARADNA- musiałam znaleźć wyjście z tej niekomfortowej (dosłownie) sytuacji. Z bezinteresowną pomocą pośpieszył mi Jan Bohatyrowicz, przywykły do uroków mojego trudnego charakteru. Starał się zachować cierpliwość nawet wtedy, gdy przerażona biegłam po poznańskim dworcu krzycząc: ,,Szybciej! Mamy mało czasu na przesiadkę! Nasz pociąg ucieknie! A jeśli nawet nie ucieknie, to z pewnością nie będziemy mieć miejsc siedzących!''.
                Pociąg grzecznie stał na peronie, jakby obawiając się mojego ewentualnego wybuchu gniewu połączonego z tupaniem chudymi nóżkami. Nawet miejsce siedzące się znalazło! W końcu mogłam poprawić kokardę na włosach, napić się soku kaktusowego, położyć stópki na torbie i poczytać feministyczną gazetkę. Zyskałam sporo nowych przyjaciół dzieląc się pestkami dyni i opowiadając intelektualne kawały w stylu: ,,Cogito ergo sum- powiedział Jasiu. I ZNIKŁ''. Kiedy jazda zaczęła być uciążliwa- 5 godzin w tym samym miejscu..., postanowiłam zacząć śpiewać. Średnia aprobata  ze strony towarzyszy niedoli świadczyła chyba o mojej klęsce wokalnej.
                Gdy wreszcie dojechaliśmy na miejsce, otoczył nas tłum spoconych woodstockowiczów. Stanowczo odmawiałam przedostania się na pole woodstockowe za pomocą kończyn dolnych, 4km to zbyt dużo, w końcu nie jesteśmy prawdziwymi, doświadczonymi homo viatorami podbijającymi Częstochowę. Jazda przepełnionym autobusem, w którym ŻADNE  zasady BHP nie zostały zachowane, a bilet kosztował 3zł, okazała się mimo wszystko komfortowa (doszłam do takiego wniosku przypominając sobie ubiegłoroczne doświadczenia i przeżycia wiążące się z pokonaniem tejże trasy na pieszo). Ze znalezieniem odpowiedniego miejsca było trochę problemów, ostatecznie udało nam się stworzyć obozową namiastkę cywilizacji.
                Trudno mi opisać niewypowiedzianą radość, jaka ogarnęła mnie na widok indyjskich sklepików malowanych towarem rozmaitem! Posrebrzanych niklem, wyzłacanych... w każdym razie. Czułam się niczym Julia, która marznąc na balkonie doczekała się wreszcie swojego Romea. Z lubością patrzyłam także na piękną Wioskę Kryszny, epicentrum moich woodstockowych uczuć. To właśnie tam spędzałam większość czasu, znikając po cichu z obozowiska. Przyglądałam się cudownym, hinduskim strojom kobiet, uczestniczyłam w warsztatach szczęścia, na których nauczyłam się, że ,,najpiękniejszych rzeczy w życiu nie można kupić za pieniądze'', a drugiemu człowiekowi powinno się wciąż powtarzać: ,,kocham i szanuję piękno, które jest w tobie''.  Rozmawiałam o podstawach i sensie wiary kilku Krysznowców. Jest to moim zdaniem ciekawe i inspirujące. I znów, myjąc naczynia podśpiewuję ,,Hare Kryszna'', zamiast oblubionej przeze mnie ostatnio ,,Warszawianki''.
                Żeby coś zjeść musiałam pojechać do miasta, bo naszła mnie ochota na ruskie pierogi, a woodstockowa gastronomia nie była jeszcze czynna. Oczywiście, że odrzucało mnie prowizoryczne mycie się w umywalkach w towarzystwie ekshibicjonistycznych mężczyzn. Zwłaszcza, kiedy ktoś zakosił mi mydło. Albo gdy ktoś inny uznał, że oblanie mnie wodą z węża ogrodowego okaże się doskonałym pomysłem na nawiązanie bliżej znajomości. Cóż było robić? Nawilżane chusteczki higieniczne nie zmyją z ciebie wszystkiego. Doskonałą alternatywą okazał się burżuazyjny ciepły prysznic, spod którego nie chciało się wychodzić na powrót do ,,trzeciego świata''.
                Podobał mi się koncert zespołu ,,Anti-Flag''. Może dlatego, że muzyka odpowiadała w jakiś sposób moim oczekiwaniom, może dlatego, że ich poglądy polityczne nie są mi obce. Organizowanie w naszej wiosce akcji ,,sprzątamy swoje śmieci, bo Jagoda nienawidzi bałaganu'' nie przyniosło rezultatu, mimo iż byłam jej główną wykonawczynią. Odrzucali mnie ludzie splamieni nieestetycznym błotem (przepraszam, nie jestem prawdziwą woodstockowiczką!) oraz nadmiar ofert matrymonialnych pod uroczym tytułem ,,free hugs''. Czasami odnosiłam wrażenie, że moje poczucie estetyki trochę nie pasuje do panującego tam klimatu. No bo kto oprócz mnie i Jana Bohatyrowicza jadł na śniadanie płatki z mlekiem (pełnowartościowy posiłek to podstawa udanego dnia!)?  Pewnie jako jedyna korzystałam z odżywki do włosów czy lakieru do paznokci (kobieta powinna mieć zawsze zadbane dłonie, bez względu na okoliczności). Słoik ogórków konserwowych, tudzież truskawkowy shake z lidla stanowiły jedynie wisienkę na torcie moich upodobań.
                A ludzie pokazywali mnie palcami mówiąc: ,,ONA CZYTA KSIĄŻKĘ!''. Naprawdę sądziłam, że cień pod namiotem Kryszny to najbardziej liberalne miejsce do tego typu działań. Przystanek Jezus, na który wybrałam się z powodu moich przekonań religijnych (TAK, dobrze czytacie), niesamowicie źle usytuowany, stał się oazą duchowych wzruszeń, miłych rozmów z siostrą Mileną, polemiki na temat in vitro i zalegalizowania związków parnterskich.
                Wróciłam bezpiecznie do domku, gdzie czekał mnie (w kolejności): mój ukochany york Scott, radośnie merdający ogonkiem, chłodnik litewski i spaghetti, na które rzuciłam się niczym wygłodniały wilk, własna, czysta łazienka i wygodne cieplutkie łóżko. Uprzedzając Wasze pytania- za rok też pojadę siejąc obłudę i zgorszenie tym, że noszę się tekstylnie, nie eksponując swych obfitych kształtów w stroju kąpielowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz