Hasło
,,Służba Zdrowia'' budzi u większości śmiech i potakiwanie ze zrozumieniem
głową. Czy jednak wiedzą o co naprawdę chodzi? Już się chyba utarło, że pewne
rzeczy są złe, krytykowane i najlepiej byłoby się ich pozbyć. Tak jest ze
wspomnianą Służbą, politykami (na czele z Tuskiem), PKP (bo przecież pociągi
ZAWSZE się spóźniają, kolejka ZAWSZE jest długa, ZAWSZE jest czynne tylko jedno
okienko i ZAWSZE trzeba jechać zdezelowanym wrakiem). Niestety, mimo iż
większość wyraża zrozumienie w pewnych kwestiach, najczęściej nic o nich nie
wie. Albo też wie niewiele. Można narzekać na polityków, nie wie wiedząc
właściwie, co zrobili źle.
Nie
chcę pisać o rzeczach, których nie widziałam na własne oczy, a znam jedynie ze
słyszenia. Napiszę o tym, co przeczytałam w sprawdzonych źródłach, tudzież
przeżyłam sama. Największy problem Służby Zdrowia? Taki jak innych instytucji.
Brak odpowiedniego kapitału oraz złe zarządzanie pieniędzmi, w które jest się
zaopatrzonym. Bez wątpienia daleko nam do posiadania nowoczesnych szpitali z
cudownymi warunkami sanitarnymi.
Podobno
lekarze bywają przemęczeni, ponieważ muszą pracować z osobami, które wciąż
narzekają, żyją w ciągłej nerwówce, zwłaszcza pracując na pogotowiu. Dlatego
czasem bywają niemili lub im się zwyczajnie nie chce. Zależy im na ilości
obsłużonych pacjentów, a nie jakości badań. I to jest właśnie to podejście,
którego NIENAWIDZĘ.
Kiedy
podjęłam wakacyjną pracę musiałam nauczyć się jednej, bardzo ważnej rzeczy-
klient nasz pan. Niby znane wszystkim hasło. Mając nad sobą czujne oko szefa,
starałam się wykonywać swą pracę jak najlepiej. Nikt nie pytał mnie, jaki mam
dziś humor, czy pogoda źle na mnie wpływa, a może jestem zmęczona przez stanie
ósmą godzinę na nogach? A czy to kogoś obchodzi? Mam spełniać swoje obowiązki i
tyle. W taki sposób zaczęłam postrzegać pracowników innych instytucji. Pani w
sklepie MA OBOWIĄZEK być dla mnie miłą i podać mi to o co proszę, ponieważ jest
to jej praca. Tak samo pan/pani doktor MUSI być osobą rzetelną i sympatyczną
dla swoich pacjentów, bo tego wymaga stanowisko lekarza. W czym problem?
Nigdy
nie lubiłam czekać w przychodni pełnej zakatarzonych, kaszlących dzieci i ich
zdenerwowanych rodziców. Odkąd wyrosłam z bawienia się klockami w poczekalni
zaczęło to dla mnie stanowić prawdziwą mękę. Wolę już nawet chodzić z katarem
(przepraszam, to nieco egoistyczne, bo zarażam innych), niż udać się w to
miejsce. Niestety czasem trzeba.
Co
mnie boli? Traktowanie. Niedoinformowane panie w recepcji i lekarki, które piją
kawę w godzinach pracy, podczas gdy tłum ludzi czeka pod ich drzwiami. Po to,
by wróciły z przerwy po przerwie, na 10 minut przed końcem dyżuru. Razi mnie ta
ignorancja, czynienie wszystkiego z wielką łaską. I poczucie bezwzględnej
wyższości. Oczywiście (chwała Bogu!) nie wszyscy są tacy. Jednakże z tymi,
pewnie trochę stereotypowymi przypadkami spotkałam się sama.
Chyba
nikt nie będzie mi w stanie wmówić (nawet gazety medyczne), że to praca
temperuje człowieka. W złym znaczeniu tego słowa. Pewne cechy, takie jak na
przykład empatia tudzież poczucie obowiązku powinny być stałe. Podejście do
pacjentów musi się zmienić. Problem polega na tym, że nieprywatni lekarze nie
traktują ich jako, nazwijmy to ,,klientów'' lecz przykrą powinność do
spełnienia. I nie dziwię się tym, którzy nie chcą płacić podatków na Służbę
Zdrowia, skoro później i tak muszą korzystać z usług prywatnych medyków (by
zaoszczędzić swój czas i nerwy, a także być fachowo obsłużonym).
Dobrze
czasem trzasnąć drzwiami, nawet w imię nazwania źle wychowanym. Nasze
niezadowolenie BYĆ MOŻE zmusi pracowników ,,zdrowotnych organizacji'' do
MYŚLENIA. Nie tylko o sobie, lecz także (a może raczej: przede wszystkim) o
innych. Dlatego apeluję do Was, biolchemicy! Jeśli już ukończycie wymarzone
studia medyczne, nie dajcie się wciągnąć w światek ,,karierowiczów''. Róbcie
to, co podpowiada Wam sumienie. I nie zapominajcie, by być przede wszystkim
ludźmi. Dla ludzi.