Tak jak w tytule. Nie potrafię używać eyeliner'a. Dla mniej
wtajemniczonych: to kosmetyk, służący do malowania kresek na powiekach, tuż
przy linii rzęs. Jak podaje nieocenione i wiarygodne źródło informacji, czyli
Wikipedia, cudeńko to występuje pod kilkoma postaciami: w płynie, flamastrze,
kamieniu, żelu i z pędzelkiem. Nic zatem prostszego- malujemy.
Główny
cel, podobnie jak w przypadku kredki: optyczne powiększenie oka, poprawienie
jego kształtu. Jeżeli dodamy do tego odpowiednio pomalowane rzęsy, możemy
spoglądać na świat dwa razy większymi oczyma. Brzmi zachęcająco... Jednak...
Próba
pierwsza. Eyeliner w płynie, z pędzelkiem. Trzykrotnie powiększające lusterko,
waciki, mleczko do demakijażu, mleczna czekolada. Piętnaście minut później:
czarne plamy na policzku, nosie i powiece. Zbyt duża ilość mleczka. Szczypie
oko! Dwie kostki czekolady. Podjęcie dalszej walki niemożliwe ze względu na
silnie zaczerwienione okolice oka.
Próba
druga. Eyliner we flamastrze. Trzykrotnie powiększające lusterko, waciki,
mleczko do demakijażu. Czekolada już się skończyła. Siedzę z nogami na biurku i
piję herbatę. Po chwili uświadamiam sobie, co miałam zrobić. Niepewnie trzymam
w ręku narzędzie tortur. Jeśli mogę Wam coś doradzić- ajlajnerki w pisaku to
zło. Nie kupujcie ich. Są nietrwałe i trudno się ich używa.
Próba
trzecia. Podobno do trzech razy sztuka. Powraca eyeliner w płynie, z
pędzelkiem. Trzykrotnie powiększające lusterko, waciki, mleczko do demakijażu,
sok marchewkowy, Maanam w tle, dla relaksu. Jakiś czas później... Udało się!
Linia narysowana na jednej powiece wygląda w miarę przyzwoicie (jak na moje
możliwości manualne)! Jeszcze później... Nie rozumiem, dlaczego makijaż lewego
oka jest zupełnie niepodobny do prawego... Zmyć. I znowu ten piekący ból
rozsadzający białko i tęczówkę... Na pocieszenie: /czekam na wiatr, co
rozgoni/ciemne skłębione zasłony/ stanę wtedy naraz/ze słońcem twarzą w twarz./
I dwa łyki zielonej herbaty.
Próby
czwartej nie ma. Trzy, rozłożone na kilka dni, w zupełności wystarczą.
Przynajmniej na jakiś czas. Specjalne podziękowania dla mojej mamusi, która
udostępniła swoje kosmetyki dla dobra ludzkości i powstania tegoż artykułu.
Sądzę, że doskonale wiedziała, jakie będą skutki, aczkolwiek nie chciała
zabierać sobie dobrej zabawy, jaką było patrzenie na moje zmagania. Irytują
mnie kolejne koleżanki, które potrafią utrzymać eyeliner w drżącej ręce i
jeszcze stworzyć coś konstruktywnego. Zawsze mówią, że ,,dopiero się uczą''.
Jasne. To tak jak z tymi, co nie umieją nic na sprawdzian, a potem dostają
pięć.
Postanowiłam
przyjrzeć się problemowi od strony filozoficznej. Czy makijaż oka jest mi do
szczęścia potrzebny? Spotkałam w swoim
życiu wielu interesujących ludzi, w tym dziewczyny, potrafiące wstać nawet dwie
godziny wcześniej, by ,,uszykować się do wyjścia''. Jestem pełna podziwu. Ja
mam problem, żeby wygrzebać się z łóżka o 7.15. Dlatego zazwyczaj śpię jeszcze
piętnaście minut dłużej, aż całkiem ostygnie mi poranna herbata. Chyba w moim
przypadku aż takie poświęcenie jest niemożliwe. Nie mogę iść wcześniej spać-
późny wieczór to najlepsza pora na czytanie i egzystencjalne myśli przy
płatkach z jogurtem greckim. I niestety, potem trudno być w pełni funkcjonalną
na niemieckim. Poza tym, nawet gdyby jakimś cudem udało mi się wstać o siódmej,
to pewnie i tak nie zdążyłabym zrobić perfekcyjnego makijażu. I byłabym
niewyspana. Jakby to wyglądało- pomalowane oczka i ciemne sińce pod nimi?
Pocieszam
się faktem, że doszłam do perfekcji w lakierowaniu paznokci. Ich przynajmniej
nie trzeba zmywać codziennie. Najczęściej wieczorem, tuż po kąpieli, wybieram
jakiś krzykliwy kolor emalii z maminego pudełka i biorę się o dzieła. Bywa i
tak, że zasypiam trzymając lewą rękę, mokrą od świeżego lakieru, za łóżkiem. W
razie co noszę w plecaku waciki i zmywacz do paznokci. Moi kochani towarzysze
niedoli nie raz widzieli, jak siedziałam na schodach i poprawiałam
niedoskonałości. Czy jest mi zatem do szczęścia potrzebny eyeliner?
Wiecznie
nieszczęśliwe bohaterki romantycznych książek, które mieszają mi w głowie, nie
używały eyeliner'a. Siedziały przy misternie rzeźbionych toaletkach z ogromnymi
zwierciadłami i szczotkowały swe długie włosy. Myślały przy tym o kochanku, z
którym nie mogły być oraz o bezsensie życia. To nic, że w ich czasach po prostu
nie było takiego wynalazku. Niektóre błahe detale można pominąć.
Kobiety!
Czy czujecie się szczęśliwe nakładając na swą cerę chemiczne kosmetyki?
Myślicie o tych milionach zmarszczek, które dopadną Was po 25 roku życia?!
Apeluję! Bądźmy naturalne! Przekształćmy nasze braki w malowaniu na pozytywną
cechę! Naturalne piękno jest jak najbardziej pożądane!
P.S. Ale pomalowane paznokcie to podstawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz