niedziela, 14 października 2012

nie potrafię używać eyeliner'a





Tak jak w tytule. Nie potrafię używać eyeliner'a. Dla mniej wtajemniczonych: to kosmetyk, służący do malowania kresek na powiekach, tuż przy linii rzęs. Jak podaje nieocenione i wiarygodne źródło informacji, czyli Wikipedia, cudeńko to występuje pod kilkoma postaciami: w płynie, flamastrze, kamieniu, żelu i z pędzelkiem. Nic zatem prostszego- malujemy.
                Główny cel, podobnie jak w przypadku kredki: optyczne powiększenie oka, poprawienie jego kształtu. Jeżeli dodamy do tego odpowiednio pomalowane rzęsy, możemy spoglądać na świat dwa razy większymi oczyma. Brzmi zachęcająco... Jednak...
                Próba pierwsza. Eyeliner w płynie, z pędzelkiem. Trzykrotnie powiększające lusterko, waciki, mleczko do demakijażu, mleczna czekolada. Piętnaście minut później: czarne plamy na policzku, nosie i powiece. Zbyt duża ilość mleczka. Szczypie oko! Dwie kostki czekolady. Podjęcie dalszej walki niemożliwe ze względu na silnie zaczerwienione okolice oka.
                Próba druga. Eyliner we flamastrze. Trzykrotnie powiększające lusterko, waciki, mleczko do demakijażu. Czekolada już się skończyła. Siedzę z nogami na biurku i piję herbatę. Po chwili uświadamiam sobie, co miałam zrobić. Niepewnie trzymam w ręku narzędzie tortur. Jeśli mogę Wam coś doradzić- ajlajnerki w pisaku to zło. Nie kupujcie ich. Są nietrwałe i trudno się ich używa.
                Próba trzecia. Podobno do trzech razy sztuka. Powraca eyeliner w płynie, z pędzelkiem. Trzykrotnie powiększające lusterko, waciki, mleczko do demakijażu, sok marchewkowy, Maanam w tle, dla relaksu. Jakiś czas później... Udało się! Linia narysowana na jednej powiece wygląda w miarę przyzwoicie (jak na moje możliwości manualne)! Jeszcze później... Nie rozumiem, dlaczego makijaż lewego oka jest zupełnie niepodobny do prawego... Zmyć. I znowu ten piekący ból rozsadzający białko i tęczówkę... Na pocieszenie: /czekam na wiatr, co rozgoni/ciemne skłębione zasłony/ stanę wtedy naraz/ze słońcem twarzą w twarz./ I dwa łyki zielonej herbaty.
                Próby czwartej nie ma. Trzy, rozłożone na kilka dni, w zupełności wystarczą. Przynajmniej na jakiś czas. Specjalne podziękowania dla mojej mamusi, która udostępniła swoje kosmetyki dla dobra ludzkości i powstania tegoż artykułu. Sądzę, że doskonale wiedziała, jakie będą skutki, aczkolwiek nie chciała zabierać sobie dobrej zabawy, jaką było patrzenie na moje zmagania. Irytują mnie kolejne koleżanki, które potrafią utrzymać eyeliner w drżącej ręce i jeszcze stworzyć coś konstruktywnego. Zawsze mówią, że ,,dopiero się uczą''. Jasne. To tak jak z tymi, co nie umieją nic na sprawdzian, a potem dostają pięć.
                Postanowiłam przyjrzeć się problemowi od strony filozoficznej. Czy makijaż oka jest mi do szczęścia potrzebny?  Spotkałam w swoim życiu wielu interesujących ludzi, w tym dziewczyny, potrafiące wstać nawet dwie godziny wcześniej, by ,,uszykować się do wyjścia''. Jestem pełna podziwu. Ja mam problem, żeby wygrzebać się z łóżka o 7.15. Dlatego zazwyczaj śpię jeszcze piętnaście minut dłużej, aż całkiem ostygnie mi poranna herbata. Chyba w moim przypadku aż takie poświęcenie jest niemożliwe. Nie mogę iść wcześniej spać- późny wieczór to najlepsza pora na czytanie i egzystencjalne myśli przy płatkach z jogurtem greckim. I niestety, potem trudno być w pełni funkcjonalną na niemieckim. Poza tym, nawet gdyby jakimś cudem udało mi się wstać o siódmej, to pewnie i tak nie zdążyłabym zrobić perfekcyjnego makijażu. I byłabym niewyspana. Jakby to wyglądało- pomalowane oczka i ciemne sińce pod nimi?
                Pocieszam się faktem, że doszłam do perfekcji w lakierowaniu paznokci. Ich przynajmniej nie trzeba zmywać codziennie. Najczęściej wieczorem, tuż po kąpieli, wybieram jakiś krzykliwy kolor emalii z maminego pudełka i biorę się o dzieła. Bywa i tak, że zasypiam trzymając lewą rękę, mokrą od świeżego lakieru, za łóżkiem. W razie co noszę w plecaku waciki i zmywacz do paznokci. Moi kochani towarzysze niedoli nie raz widzieli, jak siedziałam na schodach i poprawiałam niedoskonałości. Czy jest mi zatem do szczęścia potrzebny eyeliner?
                Wiecznie nieszczęśliwe bohaterki romantycznych książek, które mieszają mi w głowie, nie używały eyeliner'a. Siedziały przy misternie rzeźbionych toaletkach z ogromnymi zwierciadłami i szczotkowały swe długie włosy. Myślały przy tym o kochanku, z którym nie mogły być oraz o bezsensie życia. To nic, że w ich czasach po prostu nie było takiego wynalazku. Niektóre błahe detale można pominąć.
                Kobiety! Czy czujecie się szczęśliwe nakładając na swą cerę chemiczne kosmetyki? Myślicie o tych milionach zmarszczek, które dopadną Was po 25 roku życia?! Apeluję! Bądźmy naturalne! Przekształćmy nasze braki w malowaniu na pozytywną cechę! Naturalne piękno jest jak najbardziej pożądane!
P.S. Ale pomalowane paznokcie to podstawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz